Blog,  Hobby,  Pozdróże

Nauka języka przez podróże

Idąc na studia lingwistyczne czy filologiczne – zadajemy sobie ważne pytanie:

Czy uda mi się płynnie posługiwać wybranym językiem?

Odpowiedź nie zawsze jest jasna, jeśli oprzemy się wyłącznie na wiedzy ze szkoły, kursu czy nawet aplikacji/forów poświęconych nauce języka. Najczęściej wyznacznikiem naszych rzeczywistych umiejętności jest to, jak sami jesteśmy w stanie użyć języka do komunikacji. Nawet najbardziej szczegółowa teoria, wypisana kroczek po kroczku i najlepszy nauczyciel, tłumaczący tak by wydawało się to łatwe jak zalanie herbaty – nie zastąpi procesu, który zachodzi w naszych głowach gdy nacisk zmusza nas do posłużenia się obcym językiem.

Nigdy nie byłem specjalistą od nauki języków obcych. Dobre oceny w szkole nie przekładały się na umiejętność swobodnej komunikacji. Miałem opory przed mówieniem, brakowało mi słów, które teoretycznie dobrze znałem. Gdy niedawno zdecydowałem, że chcę nauczyć się nowego języka, postanowiłem nie powielać swoich błędów i wziąłem się za języki obce w podróży od innej strony.” – Bartek z fora „Bartek w Podróży”

Wiele ludzi też rezygnuje z nauki, wmawiając sobie dość stereotypowe podejście, jakim zwykle jest: „Za dużo wiosen by uczyć się języków”/”Ja to nie jestem tak zdolna jak młodzież”, czy też inne wymówki. Za bardzo boimy się przekroczyć tej bariery bezpieczeństwa, gdy przychodzi nauka czegoś zupełnie nowego. Czasem nawet nieświadomie możemy nauczyć się czegoś nowego – choćby oglądając coś, słysząc i widząc sytuację, w jakiej pojawiają się słowa czy nawet zaciekawia nas pojedyncze słowo w witrynie.

Postaram się teraz rzucić nieco światła na ten temat okiem zwykłej nastolatki, która nie zawsze błyszczała w choćby angielskim podczas sprawdzianów, a wyjazdy zmusiły ją do przełamania lodów. W szkołach niższych – najczęściej spotykamy się z mieszanką wybuchową języka angielskiego. Nauczyciele sami mieszają nam w głowach mieszając naraz brytyjski z amerykańskim mimo zapewnień, że idą w jeden konkretny. Sama się gubiłam i traciłam nadzieję na wyższe stopnie, gdy nauka słownictwa używanego w Wielkiej Brytanii sprawiała, że dostałam kolejną tróje z wypowiedzi. Takie kroki sprawiają, że uczniowie tracą wiarę w siebie, szczególnie, gdy ich wizja własnej wartości językowej jest zależna od zdania nauczyciela.

Pierwszy już bardziej „dojrzały” wyjazd do Wielkiej Brytanii, pokazał mi jak krytyka, ale i mieszanie ma wpływ na odbiór i reakcje w głowie na język. Podróż wywołuje stres, blokuje nas przez lęk pomyłki czy inne myśli, jakie się pojawiają w naszych głowach podczas przymusu używania języka, którego nie jesteśmy rodzimymi użytkownikami. Najlepszym impulsem, jaki się w nas pojawia jest „Muszę dać radę, nie po to pojechałem by przegrać na wejściu”. W tedy – nawet rzeczy, które według nas nie pamiętaliśmy, czy nie miały sensu – okazują się trafne i dajemy radę się porozumieć. Nie ważne, czy jest to płynne, czy dosłowne „Kali jeść, Kali pic”. Na większości wypadków, taka forma też się świetnie sprawdza w komunikacji między przyjezdnym, a tubylcem. Próbując coś wyjaśnić nawet bardzo mizernie i niezbyt składnie, nawet niewerbalna forma jest bardzo przyjazna.

Wyobraźmy sobie: Wyjeżdżasz w końcu na wymarzoną wycieczkę do dalekiego kraju. Uczysz się języka przez paręnaście lat – hobbistycznie, może i przymusowo przez przedmiot szkolny. Nie rezygnujesz z tej wycieczki przez strach związany z brakiem znajomości języka. Jedziesz, chcąc zobaczyć realia w danym miejscu, a ja sama robiłam i robię dokładnie to samo. Rozpoczęcie nauki języka tylko bardziej mnie zachęcało, by jechać… by pokazać sobie samej, że wszystko jest możliwe. I tak wylądowałam w Korei Południowej. Może i nie znałam dobrze języka, tak naprawdę dopiero zaczynałam naukę… ale dzięki tej podróży, zdobyłam dużo doświadczenia. Świeżego wglądu na to jak wygląda używanie języka, jak małe rzeczy robią zmiany w odbiorze. W polskim, często to widać, ale nie aż tak… nie tak interesująco, czego rodzimy język niestety nigdy nie będzie miał dla nas… nie jest nam tak obcy i fascynujący.

„Gdy wyjedziemy zagranicę, zapomnijmy na chwilę o naszym wstydzie i braku znajomości niektórych zwrotów. Starajmy się jak najczęściej komunikować z cudzoziemcami, nie obawiając się jednocześnie, że nas nie zrozumieją. Warto pamiętać, że nawet komunikacja złożona z podstawowych słów jest dobrą okazją do praktycznej nauki języka – z czasem będziemy w stanie konstruować dłuższe i bardziej skomplikowane zdania, a także pozbędziemy się lęku przed wypowiedzią w obcym języku. Po powrocie do domu dobrze kontynuować naukę komunikacji pod okiem ekspertów” – Przegląd turystyczny „Podróże kształcą, czyli praktyczna nauka języka obcego”.

Nie ważne gdzie, jedyna blokada to nasza mentalność, którą dobrze czasem po prostu wyciszyć i dać sobie pole do działania. Wystarczy tylko odrobina odwagi. Nawet kraj gdzie używa się języka, do którego nie mamy zbyt dużo sympatii, daje nam okazje do poznania go… może i nawet polubienia! Choć nie ma złotej zasady dla każdego, w rzeczywistości – wyjazd i ta adrenalina zmuszająca nas do rozmowy w obcym języku jest naszym najlepszym i najsurowszym nauczycielem. Nigdzie nie dowiemy się tak dużo o języku niż od rodowitych użytkowników na miejscu, z którymi niejednokrotnie możemy zawiązać przyjaźnie i szkolić się w języku pod ich okiem, nie bojąc się tak bardzo oceny – a wręcz czekając z zainteresowaniem, dlaczego coś jest całkiem inne niż myśleliśmy.

0
0