Blog,  Zawody

Tłumacz – zawód magiczny

Praca tłumacza konferencyjnego, oprócz oczywistych umiejętności językowych i znajomości tematyki, wymaga także refleksu, elastyczności, umiejętności radzenia sobie z kompletnie zaskakującymi sytuacjami i sporej asertywności. Ponieważ klient bardzo rzadko zdaje sobie sprawę ze specyfiki pracy tłumacza, jego potrzeb i tego jak bardzo komfort tłumacza przekłada się na jakość jego pracy i – tym samym – zadowolenie klienta i słuchaczy, nauczyłam się myśleć „za klienta” i ustalać zupełnie niekiedy trywialne detale, które jednak mogą mieć kluczowe znaczenie dla powodzenia całej imprezy.

Doświadczenie nauczyło mnie na przykład, aby wyjaśniać, że obowiązuje mnie tajemnica służbowa, starając się unikać sytuacji, w których klient nie chce mi przekazać materiałów przed spotkaniem (np. walnym zgromadzeniem akcjonariuszy albo audytem), bez których trudno mi się do takiego spotkania dobrze przygotować. Nauczyłam się także dopytywać, ile osób będzie uczestniczyło w spotkaniu i czy zapewniony będzie sprzęt, nagłośnienie, mikrofon, ba – kabina! Zdarzyło mi się bowiem, że przyjechawszy na spotkanie zostałam obrzucona krytycznym i pytającym wzrokiem, po czym padło pytanie: „A kabiny pani nie przywiozła?” (ale zdarzyło mi się również odebrać telefon od klienta, który zamówił sprzęt – kabinę i słuchawki – ale zapomniał o tłumaczach i szukał na gwałt dostępnych fachowców). Gdy to możliwe zawsze staram się przed rozpoczęciem oficjalnej części porozmawiać chwilę z zagranicznymi mówcami aby poznać ich akcent. Nie raz uchroniło mnie to przed sporym zaskoczeniem (i chwilą milczenia w słuchawkach zanim „się oswoję”) specyficznym akcentem gościa z Indii, Hiszpanii, RPA, Hong-Kongu, czy chociażby Szkocji (który podając liczby, mówił zdecydowanie „sex” a nie „six”; oczywiście kontekst pozwalał to zweryfikować, ale cieszyłam się, że wypiliśmy wcześniej małą kawę rozmawiając o niczym). Jedną z bardziej zaskakujących sytuacji była także ta, w której jeden ze słuchaczy przyszedł do kabiny porozmawiać – w trakcie tłumaczenia! – czy skoro jeden z tłumaczy i tak zawsze „tylko siedzi” to może mógłby wyjść z kabiny i pomóc w rozmowie.

Tłumaczę (i uczę) od 25 lat. W czasie zajęć ze studentami zdarza mi się czasem powiedzieć, że nic mnie już nie zaskoczy, bo zdarzały mi się sytuacje najprzeróżniejsze, niektóre dziwaczne, inne trudne i nieprzyjemne, jeszcze inne śmieszne. Ale życie zawsze mnie wtedy weryfikuje i w trakcie tłumaczenia przydarza mi się jednak coś nowego. Ostatnio był to wiersz, jaki podczas tłumaczenia konsekutywnego odczytał mówca. Wiersz! W pierwszej chwili spanikowałam. W drugiej zrobiłam coś absolutnie niedozwolonego: podeszłam do niego, zabrałam mu jego kartkę i… przetłumaczyłam ten wiersz. Z wrodzonej skromności pominę fakt, że dostałam oklaski i podsumuję to tylko stwierdzeniem, że naprawdę trzeba być gotowym na wszystko.

Wykonywanie zawodu tłumacza wymaga odporności na stres i zmęczenie, na słabą znajomość języka  albo umiejętności występowania publicznego u mówców, niekiedy na agresję gdy – na przykład podczas negocjacji – ktoś słyszy nie to, czego się spodziewał; o problemach technicznych (brak prądu, brak technika, brak mikrofonu) nawet nie wspomnę… Ale tego można się nauczyć. Doświadczenie pomaga oswoić się z sytuacjami trudnymi i zaskakującymi, ale jeśli wiesz, że zrobiłeś wszystko aby wywiązać się z zadania i umożliwiłeś dwóm stronom kontakt, wymianę myśli czy porozumienie wychodzisz z poczuciem, że masz zawód magiczny.

Autorka: Katarzyna Matschi

8
0